Niedługo minie sześć lat od mojego wyjazdu na stypendium Erasmus. Zimą 2010 roku zawitałam do
 holenderskiego miasteczka Nijmegen. Przywiozłam ze sobą walizkę pełną oczekiwań, ale i obaw
 jak będzie wyglądało najbliższe pół roku.

Z perspektywy czasu można pokusić się o małe podsumowanie. Dlaczego (nie) warto jechać na Erasmusa?

Bo poznasz ludzi z całego świata

Jeśli obcowanie z ludźmi z innych kultur, o innych poglądach i systemie wartości jest dla Ciebie
 bolesnym wyjściem z poza strefy komfortu, zastanów się dwa razy.
 Podczas tego wyjazdu pierwszy raz w życiu rozmawiałam z ludźmi z RPA, Finlandii czy Rosji.
 Poznałam na własnej skórze jak imprezują Grecy, jak gotują Węgrzy i co jest ważne w życiu dla moich znajomych ze Stanów. Codziennie też uczyłam się czegoś nowego o
 goszczącym mnie kraju i jego mieszkańcach. Dość trudno natomiast było mi się przyzwyczaić do
 całonocnych hiszpańskich kolacji mojej współlokatorki.
 Hiszpanie stanowili specyficzną grupę integrująco się bardzo mocno, ale tylko z sobą
 nawzajem (była to największa lokalnie grupa narodowa Erasmusów). Teoretycznie zatem, jeśli tylko chcesz,
 na takim wyjeździe możesz zamknąć się w swojej narodowościowej bańce.

Tylko po co?

Bo twój budżet może tego nie wytrzymać


Kiedy decydowałam o wyjeździe na Erasmusa nie mam dużego wyboru uczelni z wykładowym angielskim.
 Były to dosłownie trzy uniwerki zlokalizowane w zachodniej Europie. Rzuciłam kostką, i bęc,
 wypadło na Holandię. Nie brałam pod uwagę rankingów uczelni, opinii na temat wydziału
 psychologii czy osiągnieć badawczych uniwersytetu. Z perspektywy czasu podeszłabym do tego
 wyboru zdecydowanie bardziej metodycznie. Kolejnym aspektem, który zbadałabym dokładniej byłyby koszty życia w danym mieście. Moje
 stypendium (wówczas było to 1500 Euro na cały wyjazd) nie starczyło nawet na pokrycie
 czynszu. Moje oszczędności wydatkowałam powoli i rozsądnie, inaczej nie miałabym czego jeść
 już w drugim miesiącu wyjazdu.

Bo będziesz zarywać nocki


…na naukę :)

Istnieje stereotyp, że wyjazd na Erasmusa to niekończąca się impreza. Na pewno dużo w nim prawdy, ale jeśli ktoś kto oczekuje, że lekko przebaluje sześć miesięcy może się
 grubo rozczarować.Na mojej holenderskiej uczelni nie miałam dużo zajęć. Raptem trzy, cztery ćwiczenia w tygodniu.
 Jako, że holenderski system akademicki różni się nieco od polskiego, załapałam się na dwa
 semestry zajęć (każdy po trzy miesiące). Niby nic nowego, ale przed każdymi zajęciami byliśmy zobowiązani przeczytać zadane teksty, a
 następnie wysłać esej na dany temat do wykładowcy. Spóźniasz się z wysłaniem - tracisz
 cenne punkty będące częścią składową finalnej oceny. Raz nie napiszesz lub nie pojawisz się na zajęciach - nie zaliczą ci całego kursu. Szybko okazało się, że dla
 Erasmusów nie ma żadnej taryfy ulgowej. Wstyd się przyznać, ale nigdy więcej już nie uczyłam
 się tak systematycznie i nie pisałam tyle jak podczas owych dwóch semestrów na holenderskiej
 uczelni. Poprzez wszystkie lata mojej edukacji nie byłam również tak mocno zachęcana do wyrażania
 własnej opinii, dyskusji i kwestionowania status quo. 


Bo ciągle będziesz chciała więcej

To, że piszę do Was z Londynu w pewnym sensie jest przedłużeniem pół roku studiów w małym
 holenderskim miasteczku. Nie, nie miałam kryzysu po powrocie do Polski. Nie mogłam natomiast się
 pogodzić z tym, że właśnie zamykam jeden z barwniejszych okresów mojego życia i od teraz do wieczności
 jestem skazana na szarą codzienność. Podczas jednej z moich erasmusowych wypraw odwiedziłyśmy
 Londyn. I wtedy przemknęła mi przez głowę nieśmiała myśl, że może fajnie byłoby tu wrócić na dłużej.
 Pomysł dojrzewał, aż w końcu 2014 roku spakowaliśmy walizki i wyjechaliśmy na podbój Wysp.
 Pracuję w globalnym środowisku, mam znajomych z całego świata i codziennie uczę się czegoś
 nowego. I ciągle chce więcej!

Czyli jak to jest z tym Erasmusem. Warto czy nie warto?